HIFU pod oczy - opinie
Wiele razy pisałem o niedopowiedzeniach, półprawdach, manipulacjach na rynku medycyny estetycznej, ale to z czym spotkałem się ostatnio przy zakupie nowego lasera, to już nie była manipulacja tylko jawne oszustwo. Piszę o tej sytuacji, bo pokazuje ona najgorsze cechy tego rynku i tłumaczy też, dlaczego coś działa lub nie działa, albo szkodzi. Znany jestem z tego, że na rzeczywistość staram się patrzeć obiektywnie, lubię pytać, dociekać, sprawdzać. Kiedy kupuję nowy sprzęt, np. laptop czy smartfon, najpierw robię rozpoznanie, czy to co mówi producent jest zgodne z rzeczywistością i czy to, co reprezentuje konkretny sprzęt, spełnia moje potrzeby i oczekiwania. Tę samą zasadę stosuję przy zakupie sprzętu do swojej kliniki. Gdy 70 równa się 35 Mimo iż mam kilka dobrych laserów frakcyjnych, od dłuższego czasu szukałem nowego, który np. sprawdzałby się lepiej w ginekologii estetycznej. Po przeanalizowaniu ofert, wybrałem kilka modeli i zacząłem dyskusję z firmami, które wysyłały mi informacje i piękne katalogi. W końcowym etapie zostałem z 2 modelami. To między nimi miałem dokonać ostatecznego wyboru. Pierwszy model podobał mi się bardziej, był bardziej ergonomiczny, miał bardziej logiczne menu, był ładniejszy (chociaż to akurat jest ostatnim elementem, jaki biorę pod uwagę). Drugi miał menu mniej intuicyjne, robił ciut gorsze wrażenie Generalnie jednak oba wydawały się dobre w odniesieniu do moich potrzeb. Na koniec chciałem się jeszcze raz upewnić co rzetelności informacji przekazywanych mi przez sprzedawców. Oficjalnie przekazane informacje były takie: pierwsza firma podała (ta od tego lasera, który po wstępnym rozeznaniu był moim faworytem), że jej laser ma moc 70W, druga, że 60W. Miało to potwierdzenie nie tylko w materiałach marketingowych, ale też w menu urządzeń, rzeczywiście w ustawieniach pierwszego można było odczytać 70W, drugiego 60W. Co więcej, poprosiłem o instrukcje obsługi i preferowane/sugerowane parametry do różnych zabiegów, i te dokumenty jednoznacznie wskazywały odpowiednio na 70W i 60W. Chcąc mieć 100% pewności przed ostateczną decyzją, obie firmy jeszcze raz poprosiłem, aby na 100% potwierdziły mi wszystkie parametry lasera, a szczególnie o jego moc maksymalną (bardzo ważny parametr w kontekście jakości lasera, i jego klinicznego stosowania). Dodałem też wprost, że mam własne mierniki, więc zapowiedziałem, że zmierzę nimi osobiście, czy rzeczywiście ta moc się zgadza. Jak myślicie, jaką otrzymałem odpowiedź? Druga firma odpowiedziała, że moc ich lasera to 60W i że „nie ma problemu, proszę mierzyć”. A pierwsza firma, ta „lepsza”, ku zakupie ich lasera bardziej się przychylałam, powiedziała, że maksymalna moc ich lasera to 35W, czyli z deklarowanych 70W zrobiła się połowa! Czyli kłamali od początku, a prawdę usłyszałem dopiero, gdy dowiedzieli się, że zamierzam osobiście te parametry posprawdzać i że mam takie możliwości, że się znam na tym. Zresztą taki komentarz uzyskałem od nich, że się pytam szczegółowo, i że się znam dobrze. Po co mi tyle laserów? Kupiłem więc laser od drugiej firmy, laser o mocy 60W, sprawdziłem, że ten laser ma rzeczywiście taką moc, zrobiłem już trochę zabiegów i mogę napisać, że spełnia moje oczekiwania. Na marginesie, to mój czwarty laser frakcyjny. Zanim wrócę do oszustwa, napiszę po co mi tyle laserów. Zależało mi na laserze mocniejszym niż te, które mam. Jeśli chodzi o stosowanie laserów frakcyjnych na twarz, to z mojej perspektywy laser o mocy 35W w teorii w zupełności jest wystarczający. Czyli laser o fałszywej mocy 70W poradziłby sobie z przeciętnymi zabiegami odmładzającymi. Jednak to, że miałby w rzeczywistości inną moc, mogłoby się okazać tragiczne w skutkach z innego powodu, o czym na końcu tekstu. 35W to jednak dla mnie za mało przy innych zabiegach. Przykładowo, przy wycinaniu włókniaków im większa moc, tym mniejsze ryzyko blizny i tym szybciej wykonuje się zabieg. Jest to więc kwestia wygody przy wykonywaniu zabiegu, lepszego gojenia i komfortu pacjenta. Przy zabiegach z zakresu ginekologii estetycznej 35W to za mało. Sensowną graniczną mocą jest 40W. Większa moc będzie mi potrzebna tak naprawdę może przy 5-10 procentach zabiegów laserowych, ale dzięki temu laserowi mam swobodę optymalnego działania, bo mam teraz sprzęt na każdą okoliczność. Owszem, słabszym laserem też można robić niemal wszystkie zabiegi, ale różnica, zarówno w skuteczności, jak i komforcie jest duża. Nowy laser przetestowałem w różnych wskazaniach, przy niektórych bliznach (bo są takie blizny, przy których duża moc lasera bardzo się przydaje), w ginekologii estetycznej i przy włókniakach. Różnica, szczególnie przy usuwaniu włókniaków, ale też przy ginekologii estetycznej (np. zabiegi obkurczania pochwy) jest duża. Czuć moc tego lasera. Najwięcej zabiegów do tej pory zrobiłem właśnie na włókniaki. Tu najszybciej widać różnice, od razu widać jak działa laser, czyli jak odparowuje tkankę. W innych zabiegach (np. ginekologicznych) trzeba poczekać na efekt czasem kilka miesięcy. Dokonałem więc dobrego wyboru, a firma, która sprzedała mi laser, nic nie przekłamała. Krótka historia nieuczciwych przypadków Co jednak ta sytuacja mówi o medycynie estetycznej? Przede wszystkim obnaża stosowane w niej nieuczciwe praktyki. Podawanie w informacjach, ulotkach, także w menu urządzenia wyższej mocy niż urządzenie naprawdę ma (i to dwukrotnie wyższej) to jawne oszustwo. Wat jednostka zdefiniowaną (w układzie SI), 1 wat to zawsze 1 wat, tyle samo. I nie może być mniej lub więcej. Urządzenie miało certyfikat. Jeśli takie rzeczy się dzieją, to jest to przerażające, bo skąd pacjent ma wiedzieć, co ma robione, jaki sprzęt wykorzystywany, czy skąd ma wiedzieć, jaki preparat ma wstrzykiwany, jaki skład ma ten preparat, czy taki jak opisane na ulotce? Ale także, skąd profesjonalista ma to wiedzieć, kupując preparat czy laser? Jakieś 10 lat temu opisywałem historię, jak kupowałem laser Q-swich. Dyskutowałem z producentem o jego parametrach i okazały się inne niż w rzeczywistości, niż w katalogu. Sprawa wyszła tylko dlatego, że jestem dociekliwy i że naprawdę mam świadomość tego, jakich parametrów urządzeń potrzebuję w zabiegach. Różnica przekłamania wynosiła ok. 20%. Producent tłumaczył, że nastąpił błąd w druku. Parę lat temu głośna była afera z aqafilingiem. Kontrole, które przeprowadzono, wykazały, że skład preparatu był niezgodny z tym, co zostało zadeklarowane. Podejrzewam, że więcej było poliakrylamidu, niż było mówione, że jest. A może były jeszcze jakieś inne szkodliwe dodatki. Okazuje się, że certyfikaty też już przed niczym nie chronią i nie dają gwarancji. Bardzo dziwnym trafem ok. 70 procent powikłań po kwasie hialuronowym, z jakimi trafiają do mnie pacjentki, występuje.
Opinie użytkowników
Średnia opinia: 3.73/5.